Postanowiłem, że dzisiaj będzie miło, lekko i przyjemnie. Napiszę o delfinach, kolegach z Austrii, wspomnę o cierpliwości, która popłaciła i jaki miałem sposób, by zwyciężyć w decydującym wyścigu, którego stawką była wygrana w regatach Bacardi Cup w Miami.
Ale od razu zaznaczę, że nie wszystkie historie, którymi się z Tobą dzisiaj podzielę, układały się od samego początku po mojej myśli i były zawsze miłe, lekkie i przyjemne. W sumie to chyba mam tak przez całe życie. Cały czas pod górkę. Ale jak to mówi mój przyjaciel: „nie narzekaj, że jest ciężko, skoro zmierzasz na szczyt!”
Delfiny
Przylecieliśmy do Miami na trzy dni przed rozpoczęciem 96. edycji słynnych regat Bacardi Cup. Wyciągnęliśmy z Bruno naszą łódkę z hangaru, postawiliśmy maszt, rozwinęliśmy żagle i wypłynęliśmy na zatokę Biscayne Bay „zrzucić rdzę” po zimowej przerwie. Gdybyśmy tego nie zrobili, moglibyśmy stanowić poważne zagrożenie dla innych jachtów 😉.
Po kilku godzinach treningu wszystko wróciło u mnie do normy. To chyba pamięć mięśniowa i lata doświadczeń spędzonych na łódce. Pod koniec pierwszego treningu czułem się jak ryba w wodzie.
I kiedy na koniec dnia kierowaliśmy się z powrotem do mariny, wyskoczyły nam przed dziobem dwa delfiny. Podpływały do nas co chwila. Bawiły się. Cudowny widok. Szkoda, że nie miałem kamery… To nie pierwszy raz, kiedy spotykam delfiny i za każdym razem przynoszą mi szczęście. Pomyślałem, że to dobry znak!
Koledzy z Austrii
Moja strategia zakłada, że na początku regat nie podejmuje niepotrzebnego ryzyka. Żegluję jak najlepiej, ale nie muszę za wszelką cenę wygrać pierwszego wyścigu. To też dobra okazja, by sprawdzić przy okazji, w jakiej formie są nasi rywale.
Na drugim okrążeniu "wymsknęli się" przed nas Austriacy. Hans Spitzauer i Christian Nehammer to olimpijczycy i medaliści Mistrzostw Świata. Zaryzykowali, płynąc mocno w lewą stronę, dzięki czemu zyskali kilkadziesiąt metrów. Byłem z tym ok. Robiliśmy swoje. Przed nami jeszcze 4 mile morskie do mety. Pomyślałem, że powalczymy o wygraną, ale drugie miejsce w tak długich regatach też będzie w porządku.
Ku memu zaskoczeniu nasi rywale z okolic Wiednia zaczęli nas mocno pilnować, robiąc zwroty niemal "na naszej twarzy", zabierając nam tym samym wiatr. Mieli do tego prawo. Pozwalają na to przepisy.
Kosztowało nas to dodatkowe zwroty. Na każdym traciliśmy około 12 metrów. Zrobili nam w sumie 5 takich "prezentów". Zamiast płynąć na drugiej, spadliśmy na czwartą pozycję. Jachty z tyłu nas dogoniły i tuż przed metą zrobiło się tak ciasno, że blisko 15 załóg walczyło o zwycięstwo. Przypłynęliśmy na 7 miejscu, Austriacy spadli na 10 pozycję!
Pamiętam, co wtedy pomyślałem: "Co za goście! Zależy im chyba na zwycięstwie w wyścigu, a nie w całych regatach!". To nie pierwszy raz, kiedy widziałem, jak skupienie na bieżącej sprawie i bezpośredniej rywalizacji, przysłania widok na "big picture" i duży cel. Taka nieustanna walka z jedną osobą, ryzykowne zagrania, nieprzemyślane decyzje i postawienie wszystkiego na jedną kartę w jednym momencie, często niweczą sukces na "długim dystansie". Warto o tym pomyśleć i spojrzeć, czy sami nie wpadliśmy w takie błędne koło.
Wspomniana sytuacja z Austriakami utrudniła nam początek regat, ale całe szczęście nie przeszkodziła w końcowym zwycięstwie. Było ciężko, ale daliśmy radę!
Cierpliwość popłaca
W drugim wyścigu żeglowaliśmy na czwartej pozycji. Liderzy byli blisko, ale ciasno wchodzili na prawą boję zwrotną. Zdecydowaliśmy okrążyć lewą boję i wrócić szybko do środka trasy. Mając dobrą prędkość, liczyliśmy, że ich wyprzedzimy.
Niestety wiatr niespodziewanie skręcił mocno w lewo i zamiast awansować, spadliśmy na 8-9 pozycję. Auć 😟 Wyglądało to nieciekawie.
Szybko skonsultowałem sytuację z Bruno, przypomnieliśmy sobie prognozę pogody, obliczyliśmy kąty oraz kursy kompasowe i wiedząc, że przed nami jeszcze godzina do mety postanowiliśmy, że popłyniemy swoim kursem.
Powoli oddalaliśmy się od reszty stawki… Ale mieliśmy dobrą prędkość i dobry kurs. W pewnym momencie byliśmy samotnym białym żaglem po prawej stronie trasy. Cierpliwie czekaliśmy na skręt wiatru i świeży powiew bryzy. Bruno zaczął się nawet w pewnym momencie modlić 😉
Dojechaliśmy do samej krawędzi trasy (co normalnie mi się nie zdarza) i w końcu przyszedł wyczekiwany wiatr. Zrobiliśmy zwrot i wróciliśmy do gry! Na górnej boi byliśmy trzeci, a na ostatnim kursie z wiatrem wyprzedziliśmy jeszcze słynnego Paula Cayarda, finiszując na znakomitej drugiej pozycji.
Decydujący wyścig
Ostatniego dnia regat w czołówce było bardzo ciasno. Aż 7 załóg mogło wygrać te regaty! W klasyfikacji generalnej prowadzili Irlandczycy. My z 2 punktami za nimi. Tylko 1 punkt straty do nas mieli Norwegowie, 3 punkty Amerykanie i tak dalej.
Nie będę ukrywał, pojawiły się emocje, presja i stres. Naszym celem było zwycięstwo w tych regatach! Bruno powiedział wprost: przyjechaliśmy tu, żeby je wygrać!
Co w takim razie zrobiłem, by zwyciężyć w decydującym wyścigu, którego stawką była wygrana w regatach Bacardi Cup w Miami?
Po pierwsze: skupiłem się na swojej rutynie. Wieczorem poprzedniego dnia poszedłem na spokojny spacer, położyłem się do łóżka o tej samej godzinie co zawsze, przed zaśnięciem zrobiłem sobie ciepłe mleko z odrobiną miodu.
O poranku wstałem pełen dobrej energii. Powiedziałem sobie, że to będzie dobry dzień. Zrobiłem krótką gimnastykę, wziąłem prysznic, zjadłem śniadanie i zrobiliśmy 15 minutowy briefing. Z Bruno i Augie Diazem, który na co dzień żegluje w Miami. Augie podzielił się z nami cennymi wskazówkami na podstawie prognozy pogody, którą na tym briefingu omówiliśmy.
Po drugie: podsumowałem sobie cały tydzień regat. Wyciągnąłem wnioski z poprzednich wyścigów. Uświadomiłem sobie jakie mamy mocne strony i gdzie mamy przewagę nad konkurentami (taktyka i prędkość) a na co muszę zwrócić szczególną uwagę (start i zwroty). Na podstawie notatek jakie robiłem po każdym wyścigu, wyciągnąłem wniosek jakie będzie najlepsze ustawienie naszej łódki na ostatni wyścig.
Po trzecie: od rana ani razu nie pomyślałem o rywalach. Kto jest przed kim i z kim mamy się ścigać. Skupiłem swoją uwagę na Bruno, naszej łódce, wietrze i falach. Myślałem tylko o tym, żeby popłynąć piękny wyścig. Zadbałem też o pielęgnację wdzięczności. Powiedziałem sobie: Mateusz, ty farciarzu. Masz przyjemność żeglować, w fajnym towarzystwie, w pięknym miejscu, na najwyższym poziomie. Ciesz się chwilą, bo zaraz wracasz do domu 🤣
Na koniec dodam jeszcze jedną cenną myśl, która towarzyszy mi od czasu Igrzysk w Atenach. Otóż nawet jak wcześniej nie wszystko idzie po mojej myśli i napotykam na swojej drodze szereg przeszkód, to będę dążył do sytuacji, by w decydującym momencie (w ostatnim wyścigu) być wśród tych, którzy będą walczyć o zwycięstwo.
Mam nadzieję, że te historie i konkretne metody posłużą Ci jako inspiracje w Twojej karierze zawodowej lub w życiu prywatnym. Jeśli skorzystasz, choć z jednej, będę mega szczęśliwy. Powodzenia!